czwartek, 8 listopada 2007

Goa

Goa - to najmniejszy stan w Indiach i nie jest to wyspa, tak jak wielu ludzi sadzi (my zresztą też, zanim zaczęliśmy rozważać tu przyjazd). W te rejony na początku XV wieku dotarł Vasco da Gama i jako pierwszy europejczyk odkrył drogę morska. Portugalczycy "podbili" te tereny w XVI wieku, a oddali Indiom dopiero w latach 60-tych XX w. Dlatego Goa jest w większości katolickie, można tu zobaczyć kościoły wzięte żywcem z Porto czy Bragii. Co je różni to kolor, tu są mocno czarne, monsun robi swoje. Goa to nasz ostatni przystanek w Indiach.
Relaksujemy się, odpoczywamy, nie ma co pisać, popatrzcie na zdjęcia.
Plaza w Palolem, ok.5km od hotelu w którym mieszkamy. W naszej miejscowości jest bardzo spokojnie, dlatego "lekko" się zdziwiliśmy, ze tutaj były takie tłumy! Zauważyliśmy, ze tutejsi turyści nie tylko rożnią się innym podejściem do życia (inaczej wyglądają...może lekko hipisowski), ale także że był tutaj spory luz. Większość z osób na plaży, już za 20 minut delektowała się kolejnym zachodem słońca.

Być na Goa i nie sprobować owoców morze. To byłby grzech. Już mieliśmy okazje zasmakować się w krewetkach i kalmarach. Jutro pewnie kolej na inne ryby. Te kobiety czekają na początek sprzedaży świeżo wyłowionej makreli. W chwili gdy na plaży pojawiają się rybacy, ze wszystkich restauracji wybiega obsługa w celu "złapania" najświeższego towaru. I żeby nie było kłótni jeden połów dzielony jest równo pomiędzy różnych kupców. Bez przepychanek, ale wsród licznych komentarzy. Wyglądało, ze sytuacja była lekko napięta - ale wszyscy doszli do kompromisu. Caly polów został podzielony na równe kupki i rozdysponowany pomiędzy oczekujące osoby.