niedziela, 4 listopada 2007

Day 9 - Jaisalmer

Na wizyte w Jaisalmer czekalismy ponad tydzien. Troche martwilem sie, ze sie rozczarujemy. Ale nic z tego!Po dojechaniu na miejsce zachwycilismy sie od razu nie tylko architerktura miasta, ale takze atmosfera. Bylo juz czuc pustynie. Ludzie wygladali inaczej. Wiecej bylo juz wielbladow. Czylo sie aktmosfere gdzie kazda kropelka wody byla na wage zlota. Niewiele roslinnosci - ludzie bardziej surowi, prosci, ale jednoczesnie chetni do poznania innych kultur. Ale o tym w nastepnym poscie. Nie bede opisywac szczegolow malzenskiej alkowy, ale 1 noc w Jaislamer byla straszna. I coz ze nasz hotel (tzw. haveli) byl najstarszy w miescie (ponad 400 lat), i coz z tego ze byly i baldachimy, i wygodne loze! Tej nocy nie zmrozylismy oka. Po pierwsze ja zostalem pograzony w chorobie zwanej przeziebieniem, a moja ukochona zona zostala wielokrotnie pogryziona przez jakies strasze latajace robactwo. W pelnej desperacji chcielismy zmieniach o 3 nad ranem hotel! Wydawalo nam sie, ze przespalismy tylko 2 godziny. I tak czulismy sie w dniu w ktorym mielismy zwiedzac najwieksza atrakcje Jaisalmer, czyli świątynie dźinijskie. Tak w ogole to Jaisalmer - jest miastem polozonym na pustyni Thar w poblizu granicy z Pakistanem. Zostalo zalozone w XII wieku jako stolica jednego z krolestw. My mieszkalismy na terenie Fortu - mimo tego, ze bylismy ostrzegani, ze jest nie milo i niebezpiecznie. Ale musimy powiedziec, ze nie mielismy zadnej przykrej sytuacji. Wrecz przeciwnie. Sam Fort jest do dzisiaj zamieszkany (około 1/4 ludnosci Jaisalmer mieszka na jego terenie). W naszej haveli (1 zdjecie zrobione z naszego pokoju na swiatynie świątynie dźinijskie) - czyli domostwie bogatych kupców radzpuckich traktwano nas wspaniale. Nie dosc, ze przynoszono mi gorace dzbanki abym wdychal sobie Vicks, to jeszcze sniadanie podano nam do pokoju, a gospodarze martwili sie nie tylko stanem naszego pogryzienia, ale tez ducha!
Rajiv "zorganizowal" nam przewodnika, ktorego zadaniem bylo oprowadzenie nas po swiatyniach dźinijskich. No przewodnik byl, niby mowil po angielsku, ale przy moim przeziebieniu i temperaturze ponad 35 stopni w powietrzu - nawet najwspanialsza swiatynia wydaje sie byc niczym. Dlatego cieszymy sie z kilku dobrych zdjec - bo przynajmniej beddziemy mogli zapamietac te wspaniale obrazy. Jasalmer znany jest z tego, ze wiekszosc budowli wykonano z zoltego piaskowca (zlote miasto). Dodatkowo charakterystycznym elementem architektury sa koronkowe rzezbienia. Zwiedzilismy chyba 7 swiatyn i za kazdym razem nie tylko zdejmowalismy buty/sandaly, ale takze korzystalismy z mozliwosci odreagowania i silnym uderzeniem "walilismy" w dzwon. Powiedziano nam, ze w swiatyni dźinijskiej jest to sygnal dla boga (ktory nie widzi), ze wlasnie ktos wszedl! No i zanulzulismy sie w tysiacach rzezb. Z tego co zrozumielismy jest ich ponad 6666 - samego boga. Co ciekawe nie tylko nie pozwalano nam zrobic zdjec, ale jescze okazalo sie, ze kazda z tych 6666 rzezb wyglada identycznie! Na dokladnych zdjeciach bedzie mozna zobaczyc, ze swiatynie sa ozdabiane roznymi plaskorzezbami, nie tylko religijnymi, ale takze scenami z kamasutry.
Jak czlowiek podrozuje po swiecie to ma czas na reflekcje. A tego dnia bylo kuz w okolicach 1 listopada - wiec pojechalismy na "cmentarz", ktory byl w odleglosci ok 10 km od fortu. Nie jest to taki typowy dla religii chrzescijanskiej cmentarz, a raczej zgrupowanie roznych pomnikow poswieconym zamorznym mieszkancom haveli. Udalo nam sie ogladac ten cmentarz przy zachodzie slonca. Podobno w kazdej miejscowosci w Indiach jest innych zachod slonca. Potwierdzamy. Jesli jestesmy w ciaglym biegu w Polsce nie mamy zypelnie szansy i czasu podziwiac tego zjawiska. O dziwo w czasie urlopu staje sie to niesamowita atrakcja!