środa, 31 października 2007

Day 8 - Jaisalmer (trip)


Jaisalmer to najbardziej na zachod wysuniety punkt naszej podrozy. Droga z Jodhpuru byla zaskakujaco dobra. Po drodze mijalismy jedynie ciezarowki wyladowane po brzegi kamieniami lub marmurem. Caly czas bylismy w strachu czy przy malym hamowanaiu lub wyboju nie spadna. Krajobraz zaczal sie mocno zmieniac na polpustynny. Rajiv prol nawet 120 km/h, chociaz jego szef mowil nam, ze srednia predkosc przejazdu to 50, takze liczylismy w porywach na co najwyzej 90 km/h. Niestety na jednym z takich szybkich przelotow, jalowka, ktorych tu tysiace, nie zdazyla przejsc na druga strone jezdni. Mocne hamowanie, lekki poslizg i .... bum. Rajiv looknal tylko w lusterko i chcial pojechac dalej. Nagle z autobusu jadacego z naprzeciwka wybieglo do nas 4 facetow i zaczeli stanowczo napierac na Rajiva. Domyslilismy sie, ze chodzilo, o sprawdzenie co stalo sie z poturbowanym zwierzeciem. Podjechalismy tam spowrotem i ku naszej uciesze, zobaczylismy, ze krowka spokojnie sie podniosla i pobiegla za druga w dal. Zadowoleni juz chcelismy odjechac, a tu nagle pojawil sie kolejny "stroz" tym razem na motorynce. Chlop spisal nasz nr rejestracyjny i zaczal cos wykrzykiwac do naszego kierowcy. Straty - zbita lampa, lekkie zarysowanie lewego blotnika, nerwowa atmosfera przez kolejna czesc drogi.
Do Jaisalmer, ostatniego duzego miasta przed pustynia Thar i granica Pakistanska (80 km) dotarlismy, gdy slonce sie juz obnizylo. W tym swietle lokalny, zolty piaskowiec, z ktorego miasto jest zbudowane, polyskuje na zloto. I tak tez nawyzane jest to miasto - "Zlote".Dzisiaj dolaczylismy mape naszej podrozy po Rajasthanie (na czerwono miejsca jescze przed nami)

poniedziałek, 29 października 2007

Day 7 - Jodhpur

Jodhpur, niektorym moze kojarzyc sie ze spodniami do jazdy konnej, bo wlasnie tu zostaly wynalezione i na jego czesc wlasnie tak sie nazywaja (podobno). Jodhpur to takze kolejne miasto z przydomkiem, jest nazywane niebieskim miastem. Musze przyznac, ze kolor sieny palonej (Jaipur) duzo lepiej prezentuje sie na budynkach niz Jodhpurski blekit paryski (Dagmara pewnie powiedzialaby, ze to nie blekit paryski a akwamaryn ;-). Dzisiejsze zwiedzanie zaczelismy od najwazniejszej i napotezniejszej budowli w miescie. Fort Mehranygarh jest polozony na 125 metrowej skale, wyrastajacej z centrum miasta. Fort zostal zalozony w XIV wieku, jednak znacznie pozniej zostal rozbudowany. Co nas bardzo zdziwilo, jest to wlasnosc prywatna i nalezy do lokalnego maharadzy, kosi niezla kase, bo to jest fatczynie najwieksza atrakcja i ktokolwiek przyjezdza do tego miasta musi to zobaczyc. Najbardziej poruszajca historia zwiazana jest ze smiercia jednego z Maharadzy w XVIII wieku, kiedy to wszystkie jego zony dokonaly sati. Sati to samospalnie na stosie podczas pogrzebu meza. Dla uczczenia pamieci, na jednej ze scian, znajduja sie odciski ich dloni. Muzeum jest pieknie zorganizowane, ogladanie przedmiotow nalezacych do roznych maharadzy, bylo wielka przyjemnoscia - lektyki, bron, obrazy, stroje etc. Odwiedzilismy rowniez nowsza rezydencje, zbudowana na poczatku XX wieku. Budowla liczaca 347 pomieszczen zostala wybudowana jako polaczenie stylow radzpuckiego-jakiegos tam jeszcze i europejskiego art-deco. Co ciekawe, polski artysta Norblin popelnil tam kilka freskow na scianie - to na ta chwile nasze pierwsze zderzenie z polonikami. Jodhpur to tez kilka specjalnosci kulinarnych - przede wszystkim szafranowe lassi, ktore smakuje cos pomiedzy jogurtem a puddingiem. Szafran dodaje mu ciekawego slodkawo-kwaskowatego smaku i bananowego koloru. Rajiv zabral nas do bardzo lokalnego miejsca, posadzil w pokoju dla kobiet z rodzinami, bo w glownej sali siedzieli sami mezczyzni (dyskryminacja na kazdym kroku mnie spotyka). Nasza salka byla oczywiscie piec razy mniejsza od meskiej. Kobiety czuly sie lekko zazenowane, obecnoscia Jacka i naszego kierowcy, ale nie uciekly. Rajiev takze postaral sie, zeby do naszych porcji nie dodano lodu, ktory jest pewnie robiony delikatnie rzecz ujmujac z kiepskiej wody. Lassi tak jak pisza w przewodnikach, bylo orzezwiajace, a zarazme sycace. Inna specjalnoscia gastronomiczna Jodhpuru sa samosy. Raijv juz dawno mowil nam, ze jak tu przyjedziemy zabierze nas na najlepsze w calym Radzastanie (pierozki, z nadzieniem z ziemniakow i groszku z duza iloscia ostrych przypraw, smazone na glebokim tluszczu), a chlop wie co mowi, bo wkolko wozi tu turystow. Zostalismy obsluzeni bez kolejki, wlasciciel pochwalil sie zdjeciami, jakie dostaje od zadowolonych klientow z europy i nie tylko, a takze dostalismy po portfeliku :)

PS1. widok z naszego hotelu zrobiony dzisiaj o 7:25 czasu lokalnego, czyli o 2:55 zasu polskiego :). Serwowano sniadanie kontynentalne (Jacek) i nalesniki (Magda). Obsluga zabawiala nas opowiesciami o niezliczonych dzieciach (glowny kelner ma ich 6.)

PS2. Nie myslcie sobie, ze takie zdjecie mozna zrobic tak za darmo. Wydalismy na nie 10 Rupii (0,7 pln), ale nie zalujemy poniewaz Pan byl zywym eksponatem w muzeum opatrzonym numerem 10. Pan nie tylko caly czas idiotycznie sie usmiechal (bo byl lekko naszprycowany) ale takze zachecal kazdego do sprobowania opium. Za zupelna darmoche!

PS3. Byl to takze dzien pierwszych awantur w sklepach! W niejednym sklepie w Azji juz negocjowalismy, ale tutaj w Indiach, kazdy bialy uwazany jest za bogacza i koniecznie nalezy jego w jakis sposob oszukac! Jacek zwyzywal sprzedawcow w 2 sklepach i o malo co nie doszlo do rekoczynow. Dopiero w 3 udalo sie kupic cos w sensownych cenach. To wszystko wynika z systemu prowizji, mafii, ilosci turystow. Ale o tym innym razem!

niedziela, 28 października 2007

Day 6 - Pushkar

Dzisiaj pobodka byla tradycyjnie o 6:00. Trase z Jaipuru do Jodphpuru mielsimy pokonac zatrzymujac sie w swietym miescie hindusow - Pushkarze. Nazwa miasta oznacza kwiat blekintego lotosu. Jest jednym z najbardziej znanych w Indiach miejscem pielgrzymek do jeziora aby sie wykapac w nim. No ale oczywiscie w celach religijnych. Zanim dojechalismy do miasta dostalismy dokladne instrukcje od Rajiva dot. naszego zachowania. Czyli: nie brac zadnych kwiatkow od naciagaczy, nie mowic jak dlugo jestesmy wi miescie, niczego nie kupowac - bo beda nas chcieli oszukac. Pewnie nie dostaje prowizji i datego bylby niezadowlony gdybysmy zasilili konto wszechobecnej mafii - innej niz z Delhi. Oprocz pielgrzymek hindosow zjezdzaja tutaj rzesze bialych hipisow (nawet z dziecmi) - w celach opalenia sie (marihuana). Sami widzelismy i czulismy to!. Niestety bylismy tak w nieodpowiednim czasie - bo na 3 tygodnie przed najwiekszym swietem, ktore sciaga ponad 3 miliony widzow - czyli targu bydla, koni i oczywiscie wielbladow. Przestrzegalismy zasad. No nie do konca - bo spodobal nam sie "grajek". W tajemnicy poszlismy na masaz, a takze do swiatyni Brahmy (jedynej w Indiach) przemycilismy pasek skorzany! Nastepna relacja z Jodhpuru, gdzie dotarlismy przed wieczorem...i gdzie jedlismy najlepsze somosa.












Day 5 - Jaipur

Cale szczescie, ze uleglem namowom Magdy i postanowilismy pojechac do Rajadzastanu. O ile byloby nudniej i nieciekawie gdybysmy nasza podroz ograniczyli do brudego i pospolitego Delhi i zatloczonej Agry. I stala sie jasnosc! Dotarlismy do Jaipuru. Jaipur powszechnie znany jako "rozowe" miasto nie do konca jest rozowe. Wiekszosc budynkow w miescie jest jednak w kolorze "sieny palonej" (wtracenie autora pobocznego, sprawdz w slowniku kolorow co to wasciwie znaczy). Od razu nam sie spodobalo. Widac, ze miasto jest bardziej uporzadkowane i jak na warunki indyjskie "zadbane". Z a d b a n e, to duzo powiedziane - ale przynajmniej kupcy nie moga zmieniac kolory swoich galerii i w dodatku wszyskie szyldy sa napisane w takim samym stylu.
Rajiv (kierowca) zorganizowal dla Magdusi atrakcje w postaci "mlodego, przystojnego z dlugimi rzesami" przewodnika. Nic, ze niczego nie moglismy zrozumiec - wazne bylo, ze wg. mojej zony "byl piekny". Mowil z tak silnym akcentem, ze wlasciwie dobrze, ze mamy przewodniki - to wiedzielismy co ogladamy. Podobno jest filiologiem francuskim i chcial do mnie zagadac w tym narzeczu - ale udalem, ze mam akcent z Brukseli i bysmy sie nie dogadali. Druga atrakcja mial byc wjazd do Amber Fortu na sloniach. Nie bylo VIP-ow (jak poprzednio), nie bylo rekonstrukcji (ale o tym pozniej), ale tuz przed nami pod fort podjechaly 3 autobusy staruszkow z NRD, ktrzy zapragneli byc wniesieni na sloniach (jak na zdjeciu). Nam pozostala tradycyjna metoda transportu - czyli nasz jeep (oj przepraszam toyota). Amber Fort zbudowany zostal w ciagu panowania 3 roznych maharadzy (kazdy po 50 lat) tak wiec mozna tam znalezc rozne style. To co nas zachwycilo to nie tylko fantastyczna konstrukcja, ale takze rozne sale jak np. sala prywatnych posluchan, z alabastrowymi plaskorzezbami i azurowymi oknami. Czesc scian byla oblozona lustrami wyprodukowanymi w Belgii.
Jaipur bardziej znany jest z Palacu Wiatrow, ktory zostal zaprojektowany po to aby kobiety z haremu mialy okazje ogladac gwarne zycie miasta. Mimo rekonstrukcji i oblozenia bambusami - dzieki desperacji Magdy, udalo nam sie dotrzec na sam szczyt tej niezwyklej budowli. Komnaty, w ktorych siedzialy rzeczone czlonkini haremu byly niewielkie, ale dawaly im szanse obserwowania niezliczonej ilosci festiwali, ktore odbywaly sie w miescie. Tym bardziej, ze byla to jedna z niewielu rozrywek, z ktorych mogly korzystac bez ograniczen. Niestety caly Radzastan szykuje sie na Commonwealth Olimpics w 2010 roku - wiec wszystko odnawiaja w wielkim pospiechu. Udalo im sie juz odnowic, zapierajacy dech w piersiach City Palace, czyli Palac Miejski. Okazalo sie, ze bliski sercu naszemu przewodnikowi - poniewaz tatus pracowal jako ksiegowy przez ponad 25 lat! Palac byl rezydencja od polowy XVIII wieku wladcow Jaipuru. Pozostawili po sobie kilka niezwyklych pamiatek np.gigantyczne srebrne butle potrzebne do przewiezienia dla jednego z wladcow swietej wody z Gangesu. Woda miala byc wykorzystana w czasie podrozy do Londynu w 1901 roku. Ale byly problemy z balastem i z 3 butli jedna zatopiono (mozna szukac, tylko nie wiadomo dokladnie gdzie). Inna ciekwostka pozostawiona przez lekko otylego wladce byl jego stroj. Chlopina mial 2 metry wzrostu i tyle samo w pasie. Podejrzewamy, ze chyba nie byl wegetarianinem. Zona maharadzy zostawila 11kg sukienkie ze zlota. Niezle.
Wszyscy wiedza, ze Kopernik byl kobieta! Ale czy wiemy, ze hindusi maja takze swoje zaslugi w odkrywaniu tajnikow astrologii. W polowie XVIII wieku wybudowano zespol 16 instrumentow (w 5.miastach), ktore sa uzywane do okreslania czasu lokalnego, do sporzadzania horoskopow ( a tutaj w Indiach nik sie nie ozeni bez szczegolowych informacji), do obliczania wysokosci slonca i do okreslania znakow zodiaku. Astrologowi wykorzystuja takze niektore instrumenty do stawiania horoskopow. Nasza wiedza astrologiczna byla jednak na tyle uboga, ze nie bylismy w stanie - mimo potencjalu intelektualnego postawic horoskopu na kolejne 2 tygodnie pobytu w kraju Gandhiego. Najwiekszy zegar sloneczny ma ponad 23 metrow wysokosci i pokazuje czas z dokladnoscia do 2 sekund. Najciezsze prace przy remoncie poszczegolnych instrumentow wykonuja kobiety (jak widac na zdjeciu).

sobota, 27 października 2007

Day 4 - Jaipur (trip)

Jak mialbym pisac o drodze do Jaipur to by mnie chyba szlag znow trafil. No bo o czym tutaj pisac. Znow 220 km w samochodzie, znow 6 godzin pelnej jazdy i znow delegacja VIP - ktora podazala za nami. Cholerka, czy on z tego Bhutanu nie mogliby ogladac czegos innego niz my. No okazuje sie ze nie. Drugim waznym zabytkiem w Idniach jest tzw. Opuszczone Miasto zwane Fatehpur Sikri. Wybudowane w XVI wieku bylo tylko przez krotki okres zamieszkane... ale jak okazalo sie, ze nie ma mozliwosci dostawy wody - wladca miasto porzucil. Moze tylko dzieki temu to miasto przetrwalo. No ale nam nie bylo nawet dane podjechac do niego - poniewaz VIP mieli ochote tez to zobaczyc. Tak wiec po trwajacej ponad 2 minity podrozy autobusem wrocilismy w poplochu do naszego samochodu - bo balismy sie, ze cos nam sie stanie i ze indyjscy policjanci uzyja kiji jako glownych argumentow. A juz kilak razy w czasie tego tygodnia widzielismy, ze kije maja, niekoniecznie do podtrzymywanie sie. Dzisiaj w Jaipurze mloda para, ktora sie sciskala w miejscu publicznym zostala ostro kilami na naszych oczach potraktowana. Osczedze opisu jak to wygladalo - bylo groznie. Kolejne 5 godzin jazdy i przyjezdzamy do Jaipur-u. I co, i nic, nie mozemy znalezc naszego gesthouse. Rajiv zatrzymal chyba 20 osob - ale oczywiscie nik niczego nie widzial. Wyjechalismy pewnie okolo 30 km za miasto, w szczere pole, juz na obszar musulmanow, minelismy chyba ze 4 swiatynie, 3 meczety i nic... Ale jakie bylo nasze zdwienie jak 21 osoba powiedziala, ze zostala wyslana do nas zeby wskazac droge... No i wskazala.
I tutaj wreszcie mile sie zdziwilismy. Trafilismy do guesthouse prowadzonego przez Candy, ktora z zawodu zajmuje sie organizowaniem slubow, a w chwilach wolnych *sluby tutaj odbywaja sie glownie w zimie) przyjmuje razem ze swoim mezem gosci. I tutaj poczulismy ze jednak Hindusi sa bardzo goscinni, ze mieszkaja w pieknych miejscach, ze sa otwarci na swiat! Nie tylko uraczono nas lunchem, ale takze zaproponowano "szkole gotowania". Bingo! PO tych wszystkich godzinach w samochodzie nie mielismy juz ochoty wracac do miasta. Ale co tutaj robic na takiej wsi. Wszedzie glucho, ciemno, ewentualnie mozna spotkac - weza! Tak wiec uczestniczylismy w gotowaniu. Oj czego my tutaj wspolnie nie przygotowalismy. Byla i halwa domowej roboty, byla i zupa z soczewicy, byla takze kapusta po indyjsku, i na koniec...."cream of the day" prawdziwe indyjscie curry!... No na koniec to Candy spelnila moje zyczenie i nauczyla mnie przygotowywac prawdziwe nadziewane ziemniakami i wspanialymi przyprawami somosa. Razem z Magda udalo nam sie przygotowac kilkanascie, wiec nie tylko my ale takze goscie naszych gospodazy mieli okazje sprobowac naszego kunsztuy gotowania. Mile zaaranzowana kolacja w ogrodzie przy swiecach, ciekawa rozmowa z naszym gospodarzami - to bylo cos!!!!
na koniec tylko leki przeciwko malarii i cos na zoladek i bylismy juz gotowi do podboju Jaipur! A co tam zobaczylismy.. w nastepnym poscie.
ps.
jak fajnie byc obslugiwanym przez pulkownika armii Indyjskiej! Maz wlascicieli wlasnie jest na urlopie. Tylko dlaczego on popiera Busha w Iraku???? No ale nie dyskutowalismy o tym, bo bylaby trudna atmosfera
-----------------------------
We just had fantastic 2 days in Sri Niwas Country Homes. This is so far the best place we have stayed in India. We were welcomed by Candy Singh and her husband with fantastic local lunch and this made us feel like at home. As we are very much into cooking we have asked the cooking lessons to be organised for us and this turned out to be the "highlight" of the day. So during more than 2 hours we were able to learn how to make some dishes including real Indian curry! Can you imagine to get the lessons - how to cook this with lots of hints and tricks. We were delighted also to be able to experience different tastes by trying different spieces. The dream I had was to learn how to make somosas -so Candy kindly showed this to me as well. This was not the end of great suprises. The romantic dinner in the garden with candles was organised for us. Our hosts made us feel special as they were interested in learning about Poland, where we live. The other night we had also a chance to talk, talk, talk about different cultures and experience. This is ideal place for people that like ourselves like meeting other people. The home was open to us and they were willing to share with us their experience on India. Definitely highly recommended place to stay in Jaipur

Day 3 - Agra

Po duzym rozczarowaniu, jakim bylo Delhi, nie mielismy zbyt duzych oczekiwan. A to blad, blad... Zanim dotarlismy do Taj Mahal (pisze in English - bo latwiej) odbylismy "podroz" po lokalnych drogach. 6 godzin wystarczy aby zorientowac sie, ze drogi same w sobie nie sa takie zle. Ale jazda po nich wyglada jak slalom. Nie dosc, ze czesc samochodow jezdzi pod prad - lacznie z naszym (ale tylko czasam), to drogi wioda przez miasta, miasteczka, wioski, osady. Na calej ponad 200km trasie nie bylo ani jednego kilometra na ktorym nie byloby jakiegos warsztatu - targu-handlu-swiatyni-bazaru etc... Cala trasa stanowi, zupelnie jak rzeka, miejsce osiedlania sie ludzi. I co ciekawe, w przeciwienstwie do innych krajow, tutaj jest na prawde brudno. Gestosc zaludnienia jest znacznie wieksza niz w innych - duzych- krajach azjatyckich. I jest to widoczne na kazdym kroku. Podroz jak podroz mijala przyjemnie do momentu gdy nie wjechalismy w tlum weselnikow. Mimo tego, ze panowie niczego nie pili - byli lekko zdenerwowani i potraktowali nas srogo. Niemalze nie oblili naszego jeep'a, niezlinczowali naszego Rajiv'a i niewyciagneli Magdy z samochodu. cale zajcie trwalo nie wiecej niz 1 minute, ale gdyby nie udalo nam sie uciec szybko to pewnie rozniesliby caly samochod.
Mielismy nadzieje, ze bedziemy miec czas na dlugie ogladanie Taj Mahal. No ale tak nie bylo. W chwili gdy wchodzilismy do hotelu - "zaprzyjazniony" z naszym kierowca przewodnik wciagnal nas spowrotem do samochodu. Okazalo sie, ze: Jest delegacja VIP. Jak w Indiach mowia, ze delegacja jest VIP to znaczy, ze zamykaja wszystkie budynki dla zwiedzajacych, tamuja ruch uliczny, wywijaja kijami (policja) i generalnie wrzeszcza. Wiec, zamiast plawienia sie w hotelowym basenie i zaplanowanej wizyty w Tajk Mahal o zachodzie slonaca skonczylo sie na na szybkim biedu w strone Jednego z Cudow Swiata. To to jest CUD. PRAWDZIWY!
Po przejsciu przez "tight security" i dotarciu do jednej z bram zobaczylismy to o czym smialo mozna powiedziec, ze jest przykladem WIELKIEJ MILOSCI. "Zona panujacego w XVIIwieku Modulskiego cesarza, zmarła przy porodzie jego 14 dziecka. Miała zaledwie 36 lat, chociaż w stanie małżeńskim przeżyła 18 lat. Zrozpaczony małżonek postanowił na jej cześć zbudować grobowiec-mauzoleum, który byłby godzien jego zmarłej żony – budowlę nie mającą porównywalnego odpowiednika w świecie. Według popularnego podania, pogrążony w smutku monarcha osiwiał w przeciągu jednej nocy" tak mowi Wikipedia... i ma racje.
Przed nami ukazala sie ogrona budowla, ktora nie tylko zadziwia ksztaltem, ale takze czystoscia formy. Marmur i kamienie polszlachetne zdobia nie tylko Taj Mahal ale takze meczet, ktory zostal najpierw zbudowany i inne budunki, fontanny wokol Taj Mahal. Prace nad sama TM trwaly 17 lat, a stworzenie ogrodu trwalo ponad 5 lat. To co zachwyca to idealna symetria, wykorzystanie zludzen optycznych do wyodobycia piekna calej budowli.
2,5 godziny ktore mielismy na Taj Mahal to stanowczo za malo. No ale jak ktos jest VIP i w dodatku z Birmy i Bhutanu to ma pewne prawa, ktorych inni nie maja. Niestety z niedosytem oposcilismy Agre, ale nie dlatego, ze tak malo widzielismy - ale dlatego, ze nie mielismy okazji zobaczyc TM w swietle ksiezyca. A tego dnia byla pelnia. Rajiv zapomnial nam o tym powiedziec...
ps.Zeby nie bylo, ze po drodze do Agry nie bylo juz jakichs zabytkow....Zanim dotarlismy do Taj Mahal mielismy juz przesmak tego co nas bedzie czekalo. Grob jednego z najbardziej znamienitych Mogolow - Akabara.

środa, 24 października 2007

Day 2 - New Delhi

Matko Bosko...odechcialo mi sie zupelnie Indii. Troche juz widzielismy w swoim krotkim (Magda) , dlugim (Jacek) zyciu - ale wizyta na rynku w Old Delhi nalezy do najgorszych przezyc w naszym podrozniczym zyciu. Syf i malaria - to malo powiedziane. Zgielk, wrzeszcacy ludzie, popychajacy rikszarze, niezadowoleni sprzedawcy... wszystko co najgorze w Delhi - chyba tutaj sie skupilo. A zapowiadalo sie milo i przyjemnie. Poranna herbatka w knajpce kolo hotelu, szybka wizyta w Thomas Cook w celu wymiany walut, wizyta w biurze podrozy....2 godzinne negocjacje dot. srodka transportu. Czesc z was wie, ze "niby to" uczylem technik sprzedazy. No czas przeszly dokonany jest tutaj najbardziej na miejscu. To ja moglbym sie od nich (czytaj Hindusow) nieco nauczyc. NIECO. Hmmmm
Ale nic to, mamy jeepa, fajnego kierowce (chlopak ma kompleks siwych wlosow i sie nieco fabuje na braz , a co ja mam powiedziec!!!) Rajiv. Ciekawe, czy takze 12 dnia pobytu bede mogl to napisac. Skorzystalismy z rady Jurka C. jako benchamark kosztow i udalo nam sie uzyskac "good deal". Tak wiec jutro 07:00 rano wyruszamy na podboj Rajastanu zaczynajac od Agry i Taj Mahal. Czy to jest jeden z cudow swiata, pewnie sie przekonamy jutro kolo poludnia.
Dziekujemy za komentarze, niektorzy skrywaja sie pod pseudonimami - i mamy lekka zagwozdke, ale jak sie ujawnia to bedzie OK.
Pozdrawiamy i namawiamy do skorzystania z uslug Gierycha jako adwokata - 20% rabatu
ps. jak narazie to nie zachecamy do odwiedzania New Delhi - bo i po co (jak wyzej), ale zachecamy do hinduskiego jedzenia - super sprawa. Kazda potrawa jest o innym, wyrazistym smaku i zapachu. Juz sie zakochalismy w tutejszych herbatach z karamonem - pychotka!!!
-----------------------
So it is time to say good bye to New Delhi. Pretty dissapointing, so to say. The Old Market was a disaster. Too much noice, to much smell, too many people...and nobody smiling. What I can say at the moment is that India is not a smiling country at all comparing to Vietnam and Cambodia. This is a bit of a shame. But on the other hand in 1,2 biullion people country you need to be tough to survive, don't you.
We are pretty much booked with the trip to Rajastahn. The car and the driver has been rented, some fo the accomdations booked on-line so now it will be time to off. We start tomorrow at 07:00 am with the trip to Agra. The only disappointing factor is that I have missed the dates and we will not be able to see sunrise in Taj Mahal, as on Fridays it will be closed!
Fingers crossed. And if Simona and Dirk are reading this post - please let us know how are the things with you all!!!

Love from Delhi
Jacek & Magda

wtorek, 23 października 2007

Day 1 - New Delhi


...nie zaczynam od wiec, nie zaczynam od "dawno dawno temu...." ale po prostu od stwierdzenia, ze jestesmy juz w Delhi. Zanim jednak tutaj przylecielismy to oczywiscie musielismy wyjechac z Gdyni. Tradycyjnie, jak to przed kazda podroza udalismy sie na wybory, i zeby nie bylo na nas, mamy swoj udzial w swiecie (celebration in english). Mam nadzieje, ze jakos tam wytrzymujecie to napiecie i kaczory nie dostaly zawalu po wynikach wyborow. Magda martwi sie co bedzie w "Szkle kontaktowym"
My tutaj probujemy sledzic lokalna prace, ale moze niektorzy sie rozczaruja - ale nie ma tutaj informacji na temat wyborow w Polsce. Ale w czasie naszego lotu - a i owszem byla, byla informacja na ekranach. Lot to w ogole byl szczegolny. Jak zwykle chcielismy sobie zrobic dobrzez wiec pol roku temu wybralismy odpowiednie miejsca w samolocie. Mielismy nadzieje, ze beda super. I byly. Teoretycznie. Bo siedziala za nami zwariowana Szwajcarka. Gadala jak najeta cala trase z Monachium do Delhi. I nie przeszkadzalo jej, ze w tym samym czasie, jadla, pila, czytala i sie smiala. Dzieki temu, ze siedziala za mna wem ile ma dzieci, dlaczego i jak na dlugo leci do Goa. Leciala z jakim biednym Hidusem pracujacym prawdopodobnie w firmie sprzatajacej McDonalds'a i caly czas sie dziwila - dlaczego pracuje w Szwajcarii (pewnie nielegalnie), dlaczego zostawil swoja rodzine w Indiach, i dlaczego w ogole dlaczego, i dlaczego. Szlag mnie trafial.Boje sie ze w drodze powrotnej tez bedzie z nami leciala - bo tak jak my planowala 3 tygodnie w Indiach!!!
Dolecielismy do Delhi. I co. I nic, Dobrze, ze wykorzystujemy ten czas na aklimatyzacje i zalatwienie reszty podrozy - bo na razie mamy checkpointy ustalone. Mamy jednak wrazenie (poparte juz pewnym doswiadczeniem) ze wszyscy chca nas oszukac. I jak mowi moj kolega Janusz K :ze kazdy Polak s-a pieniedzmi. Hotel jest OK...no moze moglby byc lepszy, ale panowie i tak 4 razy dziennie dzonia albo pytaja sie czy jestesmy zadowoleni. No jestesmy, bo co mamy robic. Wczorajszy dzien spedzilismy na rekonenansie i stwierdzeniu, ze centrum Delhi rozczarowuje. Co z tego, ze miasto powstalo w XIX wieku - mogliby sie lepiej postarac. Namierzylismy juz kilka coffee barow tak wiec czujemysie bezpiecznie.
Dzisiaj to probowalismy zwiedzic tylko kilka rzeczy... Red Fort zbudowany w XVII wieku z kilkoma budynkami calymi w marmurze zbudowanymi tutaj dla Mogola (zwanego vice-krolem), dom Gandhiego i przyklad jednej z Asram (troche rozczarowuje, bo taki wielki Czlowiek, a zbudowali mu malutkie mauzoleum w miejscu gdzie gozabili). Chyba najwieksza atrakcja byla podroz po Old Delhi riksza. To bula nie tylko feria zapachow, fetoru, ludzkiego potu - ale takze okazja, zeby zobaczyc to na co czekamy w Indiach. Zwyklych ludzi.
Mamy juz zabookowane loty z Udapur przez Bombaj na Goa, z Goa do Delhi - na powrot. Jutro zaczynamy finalizowac (close the deal) kierowce na podroz po Radzastanie. Jeszcze tylko jeden dzien w Delhii zobaczymy Agre. A tam jeden z cudow swiata! Trzymajcie kciuki.

------------------------
For those that are to improve their polish...however do not have the time a few words....
After a short trip with Lufthansa to Delhi, we have managed to reach our hotel in nice area in Delhi. Of course,nice taking into considerations that we are in India. Before landing in DEL we have a privilage to be accompanied by crazy Swiss lady (ULI - this is for you) who was very much intreated by an Indian man sitting next to her. Besides the fact that she shared all ther history, she was also interested in himself! What a TALKATIVE lady.Nexttime if i see her I will kill her.
Delhi is disappoiniting - but we have not exdpected too much. We have organised or trip for the rest of India - and this is what we wanted to do. So at the moment, we are about to finalised deal with taxi company to have adriver to Radjastan. Let's see hopw it works - as the driver we had today was hopeless. I could not get anything -and Magda was my translator! Good to be togehter. First negotiations, first bargains - anyway I feellike they all want to ripp me off, and all my tricks that I have used in other parts of Asia do not work at the moment! Will try to keep you updated.

niedziela, 21 października 2007

Przed wyjazdem

...trochę czujemy się dziwinie, ponieważ pakowanie plecaków trwało ok 20 minut... to nienormalne, ale tym razem postanowilismy, że będziemy mieli znacznie mniej bagażu...
Juz wiem, że mam miejsce przynajmniej na 1 rzeźbę, więc jest OK.
Magda juzż na wyborach, ja za chwilkę. Jak wpiszę kolejnego posta to już będziemy wiedzieć kto wygrał. Więc "good luck" przez pierwsze dni po ogłoszeniu wyborów. "Szkło kontaktowe" bedzie miało pewnie dużo do roboty.
Plan na następne 24h...to być na czas na lotnisku w GDN, dogadać się z wiecznie niezadowolonymi paniami w obsłudze nt. miejsca w samolocie,dolecieć do MUC...i dalej do Delhi. Mamy nadzieję, że jutro 0 7:20 będziemy juzna miejscu, a później to 1.szy hotel...i długi odpoczynek. Trzymajcie za nas kciuki.
Stan Korzewskich
- humory: lekkie napięcie (Matko Bosko, żeby szybko zapomnieć, że nie będzie nas przez dłuższy czas)
- kasa: jest
- plecaki: spakowane a 15kg (szok, ze tak mało)
- plan: jest, ale dokładnie nie wiem co bedziemy widzieć.

Czy ktoś nas czyta?
Będziemy pisać in English też, bo dostaaliśmy sygnał, że jest takie zapotrzebowanie...

wtorek, 2 października 2007

Przed wyjazdem

Zaraz po oddaniu głosów w obwodowych komisjach wyborczych, zaczynamy naszą 3 tygodniową wyprawę do Indii. Już za 19 dni będziemy w innym Świecie ...