poniedziałek, 29 października 2007

Day 7 - Jodhpur

Jodhpur, niektorym moze kojarzyc sie ze spodniami do jazdy konnej, bo wlasnie tu zostaly wynalezione i na jego czesc wlasnie tak sie nazywaja (podobno). Jodhpur to takze kolejne miasto z przydomkiem, jest nazywane niebieskim miastem. Musze przyznac, ze kolor sieny palonej (Jaipur) duzo lepiej prezentuje sie na budynkach niz Jodhpurski blekit paryski (Dagmara pewnie powiedzialaby, ze to nie blekit paryski a akwamaryn ;-). Dzisiejsze zwiedzanie zaczelismy od najwazniejszej i napotezniejszej budowli w miescie. Fort Mehranygarh jest polozony na 125 metrowej skale, wyrastajacej z centrum miasta. Fort zostal zalozony w XIV wieku, jednak znacznie pozniej zostal rozbudowany. Co nas bardzo zdziwilo, jest to wlasnosc prywatna i nalezy do lokalnego maharadzy, kosi niezla kase, bo to jest fatczynie najwieksza atrakcja i ktokolwiek przyjezdza do tego miasta musi to zobaczyc. Najbardziej poruszajca historia zwiazana jest ze smiercia jednego z Maharadzy w XVIII wieku, kiedy to wszystkie jego zony dokonaly sati. Sati to samospalnie na stosie podczas pogrzebu meza. Dla uczczenia pamieci, na jednej ze scian, znajduja sie odciski ich dloni. Muzeum jest pieknie zorganizowane, ogladanie przedmiotow nalezacych do roznych maharadzy, bylo wielka przyjemnoscia - lektyki, bron, obrazy, stroje etc. Odwiedzilismy rowniez nowsza rezydencje, zbudowana na poczatku XX wieku. Budowla liczaca 347 pomieszczen zostala wybudowana jako polaczenie stylow radzpuckiego-jakiegos tam jeszcze i europejskiego art-deco. Co ciekawe, polski artysta Norblin popelnil tam kilka freskow na scianie - to na ta chwile nasze pierwsze zderzenie z polonikami. Jodhpur to tez kilka specjalnosci kulinarnych - przede wszystkim szafranowe lassi, ktore smakuje cos pomiedzy jogurtem a puddingiem. Szafran dodaje mu ciekawego slodkawo-kwaskowatego smaku i bananowego koloru. Rajiv zabral nas do bardzo lokalnego miejsca, posadzil w pokoju dla kobiet z rodzinami, bo w glownej sali siedzieli sami mezczyzni (dyskryminacja na kazdym kroku mnie spotyka). Nasza salka byla oczywiscie piec razy mniejsza od meskiej. Kobiety czuly sie lekko zazenowane, obecnoscia Jacka i naszego kierowcy, ale nie uciekly. Rajiev takze postaral sie, zeby do naszych porcji nie dodano lodu, ktory jest pewnie robiony delikatnie rzecz ujmujac z kiepskiej wody. Lassi tak jak pisza w przewodnikach, bylo orzezwiajace, a zarazme sycace. Inna specjalnoscia gastronomiczna Jodhpuru sa samosy. Raijv juz dawno mowil nam, ze jak tu przyjedziemy zabierze nas na najlepsze w calym Radzastanie (pierozki, z nadzieniem z ziemniakow i groszku z duza iloscia ostrych przypraw, smazone na glebokim tluszczu), a chlop wie co mowi, bo wkolko wozi tu turystow. Zostalismy obsluzeni bez kolejki, wlasciciel pochwalil sie zdjeciami, jakie dostaje od zadowolonych klientow z europy i nie tylko, a takze dostalismy po portfeliku :)

PS1. widok z naszego hotelu zrobiony dzisiaj o 7:25 czasu lokalnego, czyli o 2:55 zasu polskiego :). Serwowano sniadanie kontynentalne (Jacek) i nalesniki (Magda). Obsluga zabawiala nas opowiesciami o niezliczonych dzieciach (glowny kelner ma ich 6.)

PS2. Nie myslcie sobie, ze takie zdjecie mozna zrobic tak za darmo. Wydalismy na nie 10 Rupii (0,7 pln), ale nie zalujemy poniewaz Pan byl zywym eksponatem w muzeum opatrzonym numerem 10. Pan nie tylko caly czas idiotycznie sie usmiechal (bo byl lekko naszprycowany) ale takze zachecal kazdego do sprobowania opium. Za zupelna darmoche!

PS3. Byl to takze dzien pierwszych awantur w sklepach! W niejednym sklepie w Azji juz negocjowalismy, ale tutaj w Indiach, kazdy bialy uwazany jest za bogacza i koniecznie nalezy jego w jakis sposob oszukac! Jacek zwyzywal sprzedawcow w 2 sklepach i o malo co nie doszlo do rekoczynow. Dopiero w 3 udalo sie kupic cos w sensownych cenach. To wszystko wynika z systemu prowizji, mafii, ilosci turystow. Ale o tym innym razem!